Zanim zaczęłam myśleć o dziecku,
byłam przekonana, że wyjazd bez niego na wakacje nie będzie żadnym problemem.
Gdy byłam w ciąży, w dalszym ciągu utrzymywałam, że przecież niemowlę jest
małe, nie będzie pamiętać, że na jakiś czas rodzice wyjechali. Gdy już przyszło
co do czego i w jednej ręce trzymaliśmy bilet lotniczy, a w drugiej bagaż,
poczułam zwątpienie, czy dobrze robimy. Bo przecież w jaki sposób Julia uśnie
nie trzymając mnie za rękę? Jak będzie się czuła, gdy po przebudzeniu mnie nie
zobaczy? Było ciężko. Ale było warto. Pięć dni wystarczyło abyśmy odpoczęli,
stęsknili się za dzieckiem, i wrócili z nowymi pokładami energii i
cierpliwości. A wszystko zaczęło się miesiąc temu… (tak, aż tyle czasu
potrzebowałam aby usiąść przy komputerze i spróbować przelać myśli ‘na papier’)
;)
|
Pozdrawiamy z samolotu linii EasyJet :) |
Decyzję o wyjeździe podjęliśmy
już w marcu. Była to bardzo spontaniczna decyzja, ot, trafiły się tanie bilety
lotnicze, więc kupiliśmy. Postanowiliśmy, że podczas tych kilku dni zrobimy jak
najwięcej rzeczy, które z dzieckiem są niemożliwe, albo chociażby utrudnione.
Na szczycie listy znalazł się Aiguille du Midi, który podziwialiśmy z dołu
podczas naszej pierwszej wizyty w Chamonix. Później było zwiedzanie Genewy,
może jakaś wyprawa w góry czy wycieczka rowerowa. Co rusz pojawiały się nowe
pomysły.
Jak to w życiu bywa, nasza lista
atrakcji została pozmieniana i to bez naszej zgody. Na Aiguille du Midi się nie
wybraliśmy ze względu na złą pogodę w górach. Nie dość, ze chmury zasłaniały
cały widok, to jeszcze spadł śnieg. W związku z tym postanowiliśmy zdobyć Mont
Veyrier – szczyt znajdujący się w regionie Górnej Sabaudii, na wysokości 1291m.
W tym miejscu powinnam chyba przypomnieć, że na co dzień prowadzimy raczej
siedzący tryb życia (nie licząc podnoszenia ciężarów czyt. dziecka, czy biegów
z przeszkodami czyt. za dzieckiem). Chociaż wiele osób mówiło, że droga nie
jest trudna – dla nas była. Chociaż podano orientacyjny czas, w który
powinniśmy wejść na szczyt – dla nas był on niczym wzięty z kosmosu. O tym, że
pomyliliśmy drogę, i nadrobiliśmy kilka kilometrów nie będę nawet wspominać.
Ostatecznie naszą wspinaczkę zakończyliśmy trochę niżej, na 997m, ale widok i
tak był na tyle cudowny, że zrekompensował nam trudny całego dnia.
|
Talabar - widok na jezioro Annecy |
Skoro tak aktywnie zaczęliśmy
nasz urlop, postanowiliśmy na tym nie poprzestawać. Kolejnego dnia
wypożyczyliśmy rowery i udaliśmy na objazd jeziora. Trasa była bajeczna, pogody
piękniejszej również nie moglibyśmy sobie zamarzyć (przez dwa kolejne tygodnie wglądaliśmy
jak liniejące jaszczurki), i z perspektywy czasu nawet ten podjazd pod górkę, przy którym chciałam zostawić rower, usiąść na krawężniku i zacząć płakać, nie był taki straszny. :)
|
Tour du lac |
|
Tour du lac |
Zwieńczeniem takiego dnia była
pyszna kolacja spędzona w jakże doborowym towarzystwie. Mieliśmy okazję spotkać się z Ewą i po raz kolejny
odwiedziliśmy Pub Milton w Annecy, gdzie jedliśmy przepyszną sałatkę z kozim
serem oraz trochę mniej smaczne mule (jeżeli chcesz zjeść dobre mule, polecam
inne miejsca, o których możesz przeczytać tutaj). Jako, że godzina była jeszcze
młoda, a dziecko nam w domu tym razem nie płakało, wybraliśmy się jeszcze do
Cafe des Arts oraz La Buvette du Marché na piwo. Jak ja dawno nie byłam na
piwie poza domem o tej porze… <marzy>
|
Milton Pub |
|
La Buvette du Marche |
Trzeci dzień w Annecy chcieliśmy
poświęcić na atrakcje związane z samym jeziorem – kąpiele, opalanie, pływanie
motorówką czy rejs statkiem wycieczkowym. Jednak w tym momencie pogoda znowu
spłatała nam figla i przez cały dzień padało. Kąpiel mieliśmy w strugach
deszczu, twarze wystawialiśmy do żarówki wiszącej nad stolikiem w barze, a
rejs… jakbyśmy spędzili tam trochę więcej czasu, pewnie czulibyśmy się jak na
łodzi i to nie tylko na jeziorze, ale na pełnym morzu ;)
|
Savoie Bar |
|
Sainte-Claire w deszczu |
|
Jezioro Annecy - bo były takie głodne... ;) |
|
Widok na rzekę Le Thiou |
|
Basilique de la Visitation |
Zwiedzanie Genewy rozbiliśmy na
dwa dni. Pierwszy, zaraz po przylocie a drugi,w dniu wylotu. Spacerując
ulicami nie sposób było nie zwrócić uwagi na wszechobecny przepych. Luksusowe
butiki sławnych projektantów, mnóstwo sklepów z zegarkami i biżuterią, drogie
samochody i hotele, w których nocleg kosztuje tyle, co minimalna pensja w
Polsce. Poza słynną fontanną na jeziorze zwiedziliśmy między innymi: stare
miasto, muzeum Patek Philippe, siedzibę ONZ, muzeum Historii Nauki czy ogród
Botaniczny.
|
Jezioro Genewskie a w tle słynna fontanna sięgająca 140m |
|
Fontanna na jeziorze genewskim (trochę wiało) |
|
ONZ |
|
ONZ |
|
Ogród Botaniczny |
|
Muzeum Historii Nauki |
|
Zegar kwiatowy w Genewie |
|
Pomnik Reformacji - Genewa |
|
Katedra Świętego Piotra w Genewie |
Wiecie co w tym wszystkim wspominam najlepiej? Roześmianą od ucha do ucha twarz naszej córki, gdy zobaczyła nas we wtorek rano zaraz po przebudzeniu :) BEZCENNE :)