czwartek, 30 czerwca 2016

PIERWSZY WYJAZD BEZ DZIECKA - rodzice wracają na francuską ziemię ;)

Zanim zaczęłam myśleć o dziecku, byłam przekonana, że wyjazd bez niego na wakacje nie będzie żadnym problemem. Gdy byłam w ciąży, w dalszym ciągu utrzymywałam, że przecież niemowlę jest małe, nie będzie pamiętać, że na jakiś czas rodzice wyjechali. Gdy już przyszło co do czego i w jednej ręce trzymaliśmy bilet lotniczy, a w drugiej bagaż, poczułam zwątpienie, czy dobrze robimy. Bo przecież w jaki sposób Julia uśnie nie trzymając mnie za rękę? Jak będzie się czuła, gdy po przebudzeniu mnie nie zobaczy? Było ciężko. Ale było warto. Pięć dni wystarczyło abyśmy odpoczęli, stęsknili się za dzieckiem, i wrócili z nowymi pokładami energii i cierpliwości. A wszystko zaczęło się miesiąc temu… (tak, aż tyle czasu potrzebowałam aby usiąść przy komputerze i spróbować przelać myśli ‘na papier’) ;)

Pozdrawiamy z samolotu linii EasyJet :)

Decyzję o wyjeździe podjęliśmy już w marcu. Była to bardzo spontaniczna decyzja, ot, trafiły się tanie bilety lotnicze, więc kupiliśmy. Postanowiliśmy, że podczas tych kilku dni zrobimy jak najwięcej rzeczy, które z dzieckiem są niemożliwe, albo chociażby utrudnione. Na szczycie listy znalazł się Aiguille du Midi, który podziwialiśmy z dołu podczas naszej pierwszej wizyty w Chamonix. Później było zwiedzanie Genewy, może jakaś wyprawa w góry czy wycieczka rowerowa. Co rusz pojawiały się nowe pomysły.
Jak to w życiu bywa, nasza lista atrakcji została pozmieniana i to bez naszej zgody. Na Aiguille du Midi się nie wybraliśmy ze względu na złą pogodę w górach. Nie dość, ze chmury zasłaniały cały widok, to jeszcze spadł śnieg. W związku z tym postanowiliśmy zdobyć Mont Veyrier – szczyt znajdujący się w regionie Górnej Sabaudii, na wysokości 1291m. W tym miejscu powinnam chyba przypomnieć, że na co dzień prowadzimy raczej siedzący tryb życia (nie licząc podnoszenia ciężarów czyt. dziecka, czy biegów z przeszkodami czyt. za dzieckiem). Chociaż wiele osób mówiło, że droga nie jest trudna – dla nas była. Chociaż podano orientacyjny czas, w który powinniśmy wejść na szczyt – dla nas był on niczym wzięty z kosmosu. O tym, że pomyliliśmy drogę, i nadrobiliśmy kilka kilometrów nie będę nawet wspominać. Ostatecznie naszą wspinaczkę zakończyliśmy trochę niżej, na 997m, ale widok i tak był na tyle cudowny, że zrekompensował nam trudny całego dnia.

Talabar - widok na jezioro Annecy

Skoro tak aktywnie zaczęliśmy nasz urlop, postanowiliśmy na tym nie poprzestawać. Kolejnego dnia wypożyczyliśmy rowery i udaliśmy na objazd jeziora. Trasa była bajeczna, pogody piękniejszej również nie moglibyśmy sobie zamarzyć (przez dwa kolejne tygodnie wglądaliśmy jak liniejące jaszczurki), i z perspektywy czasu nawet ten podjazd pod górkę, przy którym chciałam zostawić rower, usiąść na krawężniku i zacząć płakać, nie był taki straszny. :)

Tour du lac

Tour du lac
Zwieńczeniem takiego dnia była pyszna kolacja spędzona w jakże doborowym towarzystwie. Mieliśmy okazję spotkać się z Ewą i po raz kolejny odwiedziliśmy Pub Milton w Annecy, gdzie jedliśmy przepyszną sałatkę z kozim serem oraz trochę mniej smaczne mule (jeżeli chcesz zjeść dobre mule, polecam inne miejsca, o których możesz przeczytać tutaj). Jako, że godzina była jeszcze młoda, a dziecko nam w domu tym razem nie płakało, wybraliśmy się jeszcze do Cafe des Arts oraz La Buvette du Marché na piwo. Jak ja dawno nie byłam na piwie poza domem o tej porze… <marzy>

Milton Pub

La Buvette du Marche

Trzeci dzień w Annecy chcieliśmy poświęcić na atrakcje związane z samym jeziorem – kąpiele, opalanie, pływanie motorówką czy rejs statkiem wycieczkowym. Jednak w tym momencie pogoda znowu spłatała nam figla i przez cały dzień padało. Kąpiel mieliśmy w strugach deszczu, twarze wystawialiśmy do żarówki wiszącej nad stolikiem w barze, a rejs… jakbyśmy spędzili tam trochę więcej czasu, pewnie czulibyśmy się jak na łodzi i to nie tylko na jeziorze, ale na pełnym morzu ;)


Savoie Bar


Sainte-Claire w deszczu

Jezioro Annecy - bo były takie głodne... ;)

Widok na rzekę Le Thiou


Basilique de la Visitation

Zwiedzanie Genewy rozbiliśmy na dwa dni. Pierwszy, zaraz po przylocie a drugi,w dniu wylotu. Spacerując ulicami nie sposób było nie zwrócić uwagi na wszechobecny przepych. Luksusowe butiki sławnych projektantów, mnóstwo sklepów z zegarkami i biżuterią, drogie samochody i hotele, w których nocleg kosztuje tyle, co minimalna pensja w Polsce. Poza słynną fontanną na jeziorze zwiedziliśmy między innymi: stare miasto, muzeum Patek Philippe, siedzibę ONZ, muzeum Historii Nauki czy ogród Botaniczny.

Jezioro Genewskie a w tle słynna fontanna sięgająca 140m

Fontanna na jeziorze genewskim (trochę wiało)

ONZ

ONZ

Ogród Botaniczny

Muzeum Historii Nauki


Zegar kwiatowy w Genewie

Pomnik Reformacji - Genewa

Katedra Świętego Piotra w Genewie

Wiecie co w tym wszystkim wspominam najlepiej? Roześmianą od ucha do ucha twarz naszej córki, gdy zobaczyła nas we wtorek rano zaraz po przebudzeniu :) BEZCENNE :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz